-Ciągle tylko ta Zuzia i Zuzia!-pomyślał- (...) Wieczne utrapienie...
Tak właśnie rozpoczynają się problemy Tomka- chłopca, który zamiast cieszyć się wakacjami, musi pomagać zapracowanej mamie w opiece nad malutką siostrą.
"Dzieci króla Nikodema" to dobrze napisana baśń fantasy, która w założeniu Autora miała uczyć małych Czytelników, czym jest prawdziwa więź między rodzeństwem. Historia rozpoczyna się w świecie współczesnym w momencie, gdy zdenerwowany Tomek wypowiada życzenie, by jego siostrzyczka zniknęła lub została przez kogoś porwana. Łatwo się domyślić, że mała Zuzia rzeczywiście znika. Później zgrabnie, choć schematycznie (motyw snu) zostaje wprowadzony wątek zaginionych dzieci dobrego króla Nikodema. Na wyprawę poszukiwawczą wysłana zostaje oczywiście cała armia rycerzy, ale to trzej przyjaciele odnajdują królewięta.
Jak każda porządna baśń, historia kończy się szczęśliwe - zło zostaje pokonane i nawet Tomek zmienia swoje podejście do siostry. Na kartach książeczki znajdziemy zatem napięcie, przygodę, potwory, złego czarnoksiężnika, przyjaźń i wiele popularnych motywów. Wszystko opisane sprawnie i w stylu doskonale pasującym do dziecięcych opowieści, a przecież o to chodzi w baśniach- wątek przygodowy kończy się szczęśliwie, a dzieciaki mogą, po rozmowie z rodzicami, wyciągnąć z tej historii sporo wniosków.
Kusi mnie jednak, by podsunąć Rodzicom także pewien wniosek dla nich - nie wymagajcie od nastolatków, by były opiekunami młodszego rodzeństwa!
Nawet najbardziej zapracowany rodzic musi pamiętać, że według prawa to on jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo swoich dzieci; to na nim ciąży obowiązek zajmowania się dzieckiem.
I włos mi się jeżył na głowie, gdy czytałam, że "biedna zapracowana" mama wrzeszczy na jedenastoletniego chłopca, że jest nieodpowiedzialny, bo zostawił trzyletnią siostrzyczkę samą na huśtawce i pobiegł z kolegami grać w piłkę. Przecież to psychologiczna oczywistość, że dla dziecka (a Tomek wciąż był dzieckiem), ważniejsza jest zabawa z rówieśnikami, niż praca polegająca na opiece nad siostrą. Wbijanie go w poczucie winy z tego powodu uważam za okrucieństwo.
Starsze dzieci oczywiście muszą mieć swoje obowiązki, bo dzięki temu uczą się odpowiedzialności. Jest jednak znaczna różnica między wynoszeniem śmieci, odkurzaniem, karmieniem psa czy nawet pomaganiem przy kąpieli młodszego rodzeństwa, a samodzielną opieką nad trzyletnim brzdącem (bo mama musi mieć spokój, żeby zająć się tłumaczeniem tekstów).
Odniosłam niemiłe wrażenie, że to mama wymaga wizyty u terapeuty, który powiedziałby jej, że braku męża (marynarza w rejsie) nie zrekompensuje jej jedenastolatek i nie ma prawa przerzucać na niego własnego poczucia winy. On sam potrzebuje jeszcze pomocy i opieki. Na szczęście istnieje wspaniała instytucja niani na godziny albo kochającej babci; wystarczy tylko odrobina starania.
Reasumując, jak widać z powyższej dygresji, ta książeczka wywołała u mnie dość silne emocje, choć z zupełnie innego powodu niż zapewne chciałby Autor. Warto jednak sięgnąć po tę pozycję i wspólnie z dzieciakami poznać przygody Tomka. Tym bardziej, że książka wydana jest naprawdę pięknie, w twardych oprawach, ze ślicznymi ilustracjami P. Radomskiej-Skierkowskiej, na śliskim papierze.
Szczerze polecam.
2 komentarze:
Witam serdecznie! Pozostaje mi tylko gorąco podziękować, za tak przychylną recenzję. Muszę z pokorą przyznać, że nie spojrzałem na mamę Tomka, z tej perspektywy co Pani i jest mi z tego powodu troszeczkę wstyd...
Pozdrawiam serdecznie - Jurek Augustyn
zapraszam na mój bloog: jurekaugustyn.bloog.pl
Miło mi, że Autor tej niezwykłej książeczki podziela moje zdanie:)
To chyba typowe, że Czytelnicy często widzą w naszych tekstach coś zupełnie innego niż my :)
Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz