Wywiad z autorką bestsellerów - Gabrielą Strzelecką
(przeprowadzony przez dziennikarkę Radia X)
Radio: Z okazji Międzynarodowego Dnia Pisarza zaprosiliśmy dzisiaj do studia popularną autorkę książek dla kobiet, panią Gabrielę Strzelecką. Witam panią serdecznie.
G.Strzelecka : Dzień dobry.
R.: Czy mogłaby pani opowiedzieć radiosłuchaczom o początkach swojej kariery pisarskiej?
G.S.: Kariera to zdecydowanie przesadzone słowo, przynajmniej w moim wypadku. Po prostu dziwnym zbiegiem okoliczności udało mi się zaistnieć na rynku wydawniczym i przez kilka lat zdobyć wierne czytelniczki, które pokochały postać roztargnionej weterynarz Julii. W mojej opinii pisarzem może nazywać się dopiero ktoś, kto od wielu lat pisze i wydaje książki, a nawet dociera do serc kolejnych pokoleń. Nie wiem, czy mogę marzyć o takim osiągnięciu.
R.: A o jakim zbiegu okoliczności mówimy?
G.S.: Kilka lat temu moja przyjaciółka, Maryla, znalazła w jakimś czasopiśmie literackim ogłoszenie o konkursie na opowiadanie związane z tematem medycyny. Ponieważ wiedziała, że uwielbiam pisać dla relaksu przeróżne rzeczy...
R.: ...pamiętniki?
G.S.: Nie (śmiech)! Broń Boże! Ale uwielbiałam pisać długaśne listy do siostry mieszkającej za granicą, zwariowane baśnie dla swojej siostrzenicy i groteskowe opowiadania o mojej pracy. To mnie relaksowało.
R.: Dodajmy, że z zawodu jest pani pielęgniarką.
G.S.: Owszem, i pracowałam w różnych miejscach, w przychodniach, w gabinecie szkolnym... To była satysfakcjonująca praca, ale ciągle działo się coś dziwnego i często stresującego. Pisanie było moją odskocznią.
R.: Wracając zatem do tego konkursu literackiego - rozumiem, że przyjaciółka zachęciła panią do wysłania jakiegoś tekstu i wygrała pani ten konkurs.
G.S.: Ależ skąd! To znaczy owszem, wysłałam tekst, ale nic nie wygrałam. Mój problem polega na tym, że kiedy zaczynam pisać, nie mogę się oderwać od moich bohaterów. Świat wokół przestaje istnieć. Więc moje opowiadanie rozrosło się do takich rozmiarów, że pewnie nie zostało zakwalifikowane ze względów formalnych.
R.: Czy to była właśnie historia o weterynarz Julii?
G.S.: Owszem. Dwa tygodnie po ogłoszeniu wyników konkursu skontaktowało się ze mną pewne wydawnictwo. Ku mojemu zdumieniu zaproponowano mi, bym rozwinęła tę historię i napisała dla nich pełnowartościową powieść o Julii. Zaryzykowałam i udało.
R.: Udało się, to za mało powiedziane. Kolejne części tej serii znikały z półek jak świeże bułeczki.
G.S.: Sama się dziwię tej popularności. To prosta opowieść. Tworzyłam ją z myślą rzeszach takich kobiet jak ja - pracujących od rana do nocy na jakiś marnych etatach, często zmęczonych, zestresowanych. Chciałam, żeby wieczorem, mogły poczytać coś relaksującego do poduszki.
R.: I trafiła pani w dziesiątkę. Czemu zatem zdecydowała się pani w zeszłym roku definitywnie zakończyć pracę nad tą serią? Wiem z Internetu, że czytelniczki były bardzo rozczarowane informacją, że nie będzie już dalszego ciągu.
G.S.: To dobry moment, bym mogła poprosić moje czytelniczki o wyrozumiałość. Jestem dość niespokojnym duchem, lubię gdy w życiu zawodowym dzieje się coś ciekawego. Przyznaję, że kilka lat śledzenia losów Julii znużyło mnie twórczo. Zapragnęłam napisać coś nowego. Zresztą...
R.: Zresztą?..
G.S.: Można powiedzieć, że los zdecydował za mnie (śmiech). Zawładnęła mną nowa bohaterka, która mam nadzieję spodoba się także czytelniczkom.
R.: A zatem nowa powieść. Kiedy premiera?
G.S.: Za kilka miesięcy. Książka jest aktualnie w korekcie.
R.: Czy uchyli pani rąbka tajemnicy?
G.S.: No cóż... mogę powiedzieć, że tym razem będzie to książka z historią w tle. Bohaterką jest młoda żona - Celina. Żyje w XIX wieku i zmaga się z licznymi kłopotami ... można powiedzieć domowymi i małżeńskimi.
R.: A zatem będzie to jednak kolejna powieść dla kobiet. O poszukiwaniu szczęścia w innej epoce?
G.S.: Myślę, że kobiety w każdej epoce zmagały się z podobnymi kłopotami, szukając szczęścia. To po prostu sprawy uniwersalne. Choć konwenanse i realia epoki rzeczywiście pozwalają na wiele spraw spojrzeć pod innym kątem. Zrozumiałam to, pisząc tę powieść.
R.: To znaczy?
G.S.: Książka powstawała w dość trudnym dla mnie okresie i pomogła mi emocjonalnie przejść przez te trudności. Poczułam dzięki niej wsparcie mojej rodziny. Miałam też sporo frajdy przy dopieszczaniu tego tekstu. Konsultowałam się z historykami, zwiedzałam małopolskie dworki, dyskutowałam z językoznawcami. To była prawdziwa przygoda.
R.: A ten trudny okres, o którym pani wspomniała dotyczył życia zawodowego czy osobistego?
G.S.: Jednego i drugiego. Ale nie chcę o tym mówić. Nie wszystko w naszym życiu układa się sielankowo i nie każde pragnienie może być spełnione. Trzeba jednak w każdej sytuacji zobaczyć jasną stronę, bo życie jest zbyt kruche, by go tracić na pesymizm.
R.: Rozumiem. Pani Gabrielo, wielu młodych ludzi marzy o tym, by zostać pisarzami. Przy okazji tego dość niezwykłego święta, czy mogłaby pani udzielić im jakiś wskazówek? Ci autorzy, którym się to udało, mówią, że to wcale nie jest łatwy kawałek chleba.
G.S.: Oj, na pewno nie jest! Romantyczne wyobrażenie o tym, jak to pisarz siedzi sobie z laptopem pod lipą i tryska pomysłami, a potem dostaje za to mnóstwo pieniędzy to czysta fikcja (śmiech)! W naszym kraju z pisania żyje zapewne kilku bardzo znanych pisarzy, ale to są wyjątki. Znakomita większość pracuje w innych zawodach, a pisanie traktuje jak hobby.
R.: Pani też?
G.S.: Owszem, pisanie wciąż jest dla mnie hobby. Gdyby nie mąż (śmiech), musiałabym nadal pracować w kilku różnych miejscach jako pielęgniarka, żeby uskładać etat. A co do porad dla marzycieli... nie czuję się upoważniona do dawania rad. Mogę tylko powiedzieć, że każdy kto chce pisać, musi to robić systematycznie. Pięć, sześć godzin dziennie ślęczenia nad komputerem, szukania materiałów, konsultacji, dopracowywania języka... I ciągłe żmudne poprawianie, poprawianie, poprawianie... A potem drżenie przy każdej recenzji, czy choć trochę się spodobało. To właśnie codzienność autora.
R.: Rzeczywiście, dalekie to jest od tamtej romantycznej wizji.
G.S.: No właśnie. Nie wolno jednak rezygnować z marzeń. Jeśli ma się siłę i samozaparcie, trzeba próbować, bo czasem twórcza wena dopada człowieka i pozwala stworzyć coś naprawdę ciekawego. Nawet jeśli przy okazji spali się parę garnków (śmiech)!
A gdzie Gabrysia? |
R.: Garnków?
G.S.: Przepraszam, to taki skrót myślowy. Nie można przeceniać roli natchnienia, ale bez niego też się nie da nic stworzyć. Inaczej wychodziłby pewnie jakiś mechaniczny tekst oświeceniowego racjonalisty. A przecież powieść musi mieć przede wszystkim serce. Przynajmniej ja tak myślę.
R.: Pani Gabrielo, czego można pani życzyć na zakończenie naszego spotkania?
G.S.: Aby przygody kolejnej bohaterki, która właśnie mnie nawiedza były równie ciekawe, co losy Celiny. I żebym przed jesienią mogła się już wprowadzić do nowego domu, który mój wyrozumiały mąż dla mnie buduje. Mam nadzieję, że tam spotka mnie więcej uśmiechu losu, niż w poprzednim.
R.: Zatem tego właśnie życzę pani z całego serca. Dziękuję za rozmowę.
G.S.: Ja również.
Dopisek: Tak to bywa, kiedy bohaterki uciekają z książki:)
Dopisek: Tak to bywa, kiedy bohaterki uciekają z książki:)
5 komentarzy:
Bardzo dziękuję za udostępnienie przesympatycznego wywiadu! :)
A bardzo proszę :) Gabryśka mi cały dzień głowę truła, żeby go zamieścić :):)
Marzę, żeby zacząć pisać, ale "czekam na odpowiedni moment". Tak jak Gabrysia wygrałam parę konkursów na jakieś wesołe (lub mniej) opowiadania, ale żadne wydawnictwo się o mnie nie bije! I cóż to za sprawiedliwość? W końcu napiszę coś naprawdę ciekawego i będą o mnie walczyć!
Również dziękuję. Może będę miała kiedyś tyle szczęścia co Gabrysia? Pani książka mnie urzekła i zmotywowała do wylania myśli na papier (tudzież klawiaturę). A "jak dalece słuszny to krok i czy naprawdę mam czas" się dopiero okaże.
Z całego serca życzę powodzenia.:)
I dużo samozaparcia, bo w tej branży to niezmiernie potrzebne.
Prześlij komentarz