Przygotowania świąteczne na finiszu, więc dzisiaj zaszalałam, choć ostatnio chwili wolnego czasu - jak na lekarstwo (w zabieganiu, zapracowaniu i innych za... można wręcz stracić głowę).
W zeszłym roku napisałam, że chętnie zrobiłabym, jak wszyscy, pierniczkowe ozdoby na choinkę, ale nie mam do tego cierpliwości. Dlatego tradycyjnie piekłam zwykły piernik:
W tym roku postanowiłam oderwać się od kończenia trzeciej części cyklu Nad Czarnym Potokiem i właśnie zrobić coś czasochłonnego, precyzyjnego i wymagającego mnóstwa cierpliwości, czyli orkiszowo-żytnie pierniczki. Wyszły dwie wielkie blachy aromatycznych zdrowych ciastek, pięknie brązowych. Dalej było nieco gorzej, sprzęt do lukrowania zastrajkował, więc trzeba było ratować się domowymi sposobami. Nie sądziłam, że odnajdę w sobie ducha dzieciństwa, ale bawiłam się świetnie.
Przyznaję, że w planach wyglądały dużo, duuużo lepiej :), ale pachną i dzięki nim już czuję święta.
Oby były spokojne i uduchowione, bo pośpiech współczesnego świata bardzo to utrudnia.
2 komentarze:
Wyglądają apetycznie ;)
Są smaczne:) Gorzej z estetyką wykończenia :)Ale powrót mentalny do lat dziecinnych - bezcenny.
Prześlij komentarz