12 lut 2014

Klasyczny romans Kopciuszka


Gdy Kate Middleton i brytyjski książę William ogłosili swoje zaręczyny, Wielka Brytania zachłysnęła się spełnioną baśnią o miłości, która pokonuje mury skostniałych obyczajów. Podobną historię w prawdziwie ciepłym klasycznym wydaniu znajdziemy w powieści Rachel Hauck pt. „Był sobie książę...”.

   Początek tej romantycznej „baśni” zaczyna się jak zwykle od kłopotów i smutku. Amerykanka Susanna, główna bohaterka, rozstała się właśnie z mężczyzną, którego miała poślubić, po dwunastu latach związku na odległość. Stara się jednak być silna i nie okazywać, jak bardzo zabolało ją to upokorzenie: 

- Dlaczego? Co on zrobił? - Babe przybliżyła się, a jej oczy płonęły żądzą plotki.
- Nic - odpowiedziała Susanna. To nie ich sprawa. Ale była zadowolona, że przynajmniej jedna osoba na wyspie wydawała się nie wiedzieć o jej nieszczęściu. - Powiedział, że znalazł odpowiedni pierścionek, ale nieodpowiednią dziewczynę (...) Był po prostu szczery...

   Z kolei książę Nathaniel, podczas wakacji na wyspie snuje ponure rozważania na temat ciężko chorego ojca - władcy fikcyjnego królestwa Brighton oraz zbliżającej się nieuchronnie konieczności przejęcia obowiązków króla. 
Jedną z wielu odpowiedzialnych decyzji, które będzie musiał podjąć, jest wybór odpowiedniej małżonki. Książę marzy o spotkaniu prawdziwej miłości, choć doskonale wie, że w jego sferze małżeństwo rzadko ma coś wspólnego z uczuciem. Przypadkowe spotkanie Susanny i Nathaniela okazuje się, jak to w baśni bywa, początkiem czegoś niezwykłego. Kłopot jednak w tym, że Susanna nie zdaje sobie sprawy, kim jest Nathaniel, a otoczenie księcia jest więcej niż niezadowolone z jego osobliwych decyzji.
   
Temi
„Był sobie książę...” jest przewidywalnym, ale urokliwym romansem w klasycznym wydaniu. Choć fabuła opiera się na często wykorzystywanym w filmie i literaturze motywie Kopciuszka i księcia, przez co nie wnosi w zasadzie nic nowego do utartego schematu, książkę czyta się z przyjemnością. 
   Niezmiernie ważny jest klimat tej powieści o romansie idealnym - tego typu historie bardzo łatwo stają się ckliwym, przesłodzonym opowiastkami, które ma się ochotę wyrzucić do kosza po pierwszych rozdziałach. Jednak powieść Rachel Huck ma jeden istotny atut - jest dobrze wyważona: styl, jakim posługuje się autorka, jest prosty, czysty i elegancki (co świetnie udało się zachować tłumaczce powieści, Iwonie Janiak), a fabuła zamiast słodkości ma w sobie po prostu urok nierealnego romantyzmu. 
Jeśli pamięta się o tym, by czytać tę pozycję z przymrużeniem oka, wtedy podczas lektury dobrze się odpoczywa, zapewne ze względu na szacunek do czytelnika, jaki daje się wyczuć w każdym słowie. 
   Bohaterów uwikłanych w niecodzienny romans łatwo jest polubić; narracja prowadzona jest sprawnie i spodoba się szczególnie tym czytelnikom, którzy preferują przewagę dialogów nad opisami; brak jest sentymentalnych zagrywek w stylu kiepskich romansideł, a zamiast nich otrzymujemy opowieść o miłości, która musi pokonać przeszkody, aby spełnił się sen o szczęściu.
   „Był sobie książę...” ma jeszcze jedną niespotykaną w innych romansach zaletę: bohaterowie opierają swoje marzenia i nadzieje na głębokiej wierze w Bożą pomoc. 
Nawet jeśli wewnętrzne monologi postaci nieco zbyt często ujawniają ich intymne modlitwy i nadzieje pokładane w Bogu, publikacja zyskuje dzięki temu dodatkowy wymiar i doskonale nadaje się na lekturę także dla młodzieży. 
   Książka Rachel Hauck nie jest opowieścią o miłości, którą czyta się z wypiekami na twarzy do późnej nocy, a jednak godna jest polecenia. To raczej typ ciepłej, spokojnej, relaksującej lektury wzbudzającej uśmiech na twarzy zarówno romantyków jak i realistów, bo przecież każdy lubi od czasu do czasu posłuchać historii jak z baśni, z nieuniknionym happy endem.


Wydawnictwo Święty Wojciech

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Przeczytałam tą książkę. Rzeczywiście mało realistyczna, ale bardzo miło się czyta. Fajna.
Halina